Zapisz na liście zakupowej
Stwórz nową listę zakupową

Z Bretanii nad Bałtyk: francuski workwear w naszym wydaniu

2025-08-20
Z Bretanii nad Bałtyk: francuski workwear w naszym wydaniu
Póki lato trwa, winien jestem Wam opowieść o czymś, co osobiście bardzo lubię i co stało się punktem wyjścia dla dalszego ciągu kolekcji Working Class: o najbardziej letnim wydaniu stylu workwear, czyli jego francuskiej wersji.
 

Prawdę mówiąc, to styl, z którym większość z Was miała już do czynienia… choć niekoniecznie pod tą nazwą.

No bo przecież: weźmy sobie na tapet popularny styl marynistyczny. Jedno z pierwszych skojarzeń? T-shirty w poziome pasy - bretońskie pasy.

 
Przez lata powstały setki jego wersji - a Poszetka jedną miała nawet w kolekcji Baltic, tworzonej z Michałem Kędziorą - ale sam schemat “granatowe poziome pasy na białym tle” utrwalił się w powszechnej świadomości na dobre. A to tylko jedna z wielu rzeczy, które wzięły swój początek od utylitarnej odzieży z Francji. Tu konkretnie - z Bretanii; północnego, nadmorskiego, chłodnego regionu. Powiązań i miejsc na mapie, które warto zapamiętać, jest jednak wiele więcej. Można powiedzieć, że popularna koszulka to ledwie wierzchołek góry lodowej i początek długiej listy rzeczy, które warto znać!
 

Nieprzypadkowo to od popularnej koszulki zaczynamy, bo to bardzo dobry punkt wyjścia i do dzisiejszej opowieści, i do poszerzenia swojej szafy o mniej oczywiste rzeczy.

To taki pomost pomiędzy dwoma światami. Przez skojarzenia z morzem, oczywiście, pasuje i do rzeczy bardziej “morskich” (vel marynarskich) - w stylu np. blezera - i do rzeczy bardziej “portowych” (z braku lepszego słowa) - bliższych temu, na czym dziś się skupimy.

Te kategorie płynnie się ze sobą łączą i przeplatają, a francuski workwear - choć niewątpliwie roboczy z nazwy - to akurat kategoria estetyczna bardzo bliska tej bardziej klasycznej części mody męskiej.


Podążamy tropem kolorów - bieli i niebieskiego. To bardzo prosta paleta barw, obowiązująca i na suchym lądzie, i na wodach. Co więcej, i tym “niskim” rejestrze odzieży, i w tym “wysokim”!

Dziś znamy to jako bardzo wdzięczne, eleganckie połączenie, które wielu kojarzy się raczej z mariną jachtową niż przystania rybacką… a ono też, jakby nie patrzeć, ma całkiem utylitarny rodowód, wynikający z tego, jak kiedyś barwiono odzież.


Dawniej - i mówimy tu o czasach sięgających jeszcze pierwszej połowy XIX wieku, czyli ery nie aż tak zaprzeszłej - nie wszystkie barwy były sobie równe. Nie znano jeszcze barwników syntetycznych; by osiągnąć pożądany kolor, trzeba było dysponować barwnikiem pozyskanym z roślin… lub od zwierząt. Niektóre były łatwiej dostępne, jak żółcie i brązy (generalnie kolory ziemii można było uzyskać z wielu źródeł), niektóre trudniej, jak pozyskiwana z wydzieliny ślimaka morskiego purpura, będąca przez kilkaset lat zarezerwowana jedynie dla najmożniejszych tego świata.

Paradoksalnie, prawdziwe indygo, pozyskiwane z roślin Indigofera (które, notabene, dawały odcień jaśniejszy niż bardzo ciemny dżinsowy granat) też było drogie, bo trzeba było je importować z Indii. Z jednej strony, w Europie używano powszechnie urzetu barwierskiego, który dawał jaśniejszy, mniej “szlachetny” kolor - a z drugiej strony, dość szybko pojawiły się alternatywy. Jeszcze w XVIII wieku udało się opracować pierwszy w historii syntetyczny barwnik, błękit pruski, dający bardzo intensywny odcień niebieskiego (często znany jako French Blue!). Pod koniec XIX wieku znano też już syntetyczne indygo.

Nagle, niebieski i granat stały się świetnym wyborem na odzież dla wojska i odzież roboczą - można było tak tanio wybarwić duże ilości tkaniny, kolor dobrze ukrywał zabrudzenia, a do tego (w jasnej, nasyconej wersji) był dobrze widoczny, co w niektórych zawodach było pożądane, a nawet na polu walki nie było dyskwalifikujące, bo to jeszcze nie były czasy, w których ktoś by myślał o kamuflażu i ubraniach maskujących. Raczej liczyła się cena i dostępność.


We Francji powstało nawet określenie “bleu de travail” - dosłownie “niebieskie do pracy” - tak zwano (i zwie się do dziś) charakterystyczne niebieskie kurtki i spodnie, występujące w bardzo wielu fasonach i różnych odcieniach, które łączyło to, że były prostymi i trwałymi rzeczami, stworzonymi do pracy właśnie. To do dziś najmocniejszy filar francuskiej wersji stylu workwear.

*Na marginesie, muszę jeszcze przywołać historię pojęcia blue collar - połączenie tego koloru ze znaną z łączenia wytrzymałości z przewiewnością tkaniny chambray (notabene, tak dziś kojarzonej z USA, a też pierwotnie francuskiej!) stało się tak emblematyczne i tak charakterystyczne dla odzieży roboczej początku XX wieku, że dało początek terminowi oznaczającemu do dziś klasę robotniczą/pracowników fizycznych w języku angielskim.

A co z bielą, złamaną bielą i kremem?

Cóż - jeszcze taniej niż sięgnąć po tani barwnik, było nie barwić tkaniny wcale. Czasem nawet nie bielić - stąd jasne, szarawe beże, naturalne kolory lnu i bawełny. Z jednej strony, takie tkaniny łatwiej się brudziły; z drugiej strony, można było je prać i traktować agresywnymi środkami bez ryzyka uszkodzenia koloru, co też było całkiem praktyczną opcją.

To już specyfika nie tylko francuska, ale siłą rzeczy i tam te tony musiały się pojawić.


  
*Śnieżnobiała biel, biel optyczna, była z kolei trudniejsza do uzyskania, bo wymagała wyższej jakości przędzy i dodatkowego bielenia - stąd po ten kolor sięgali lepiej sytuowani, również po to, żeby odróżnić się od pracowników fizycznych. Tak, najkrócej mówiąc, powstało określenie white collar.
  

  
Oprócz nich, poboczną rolę grały “ostrzegawcza” czerwień - kolor przydatny zwłaszcza na morzu - oraz prosta czerń, która często zdobiła te same fasony w bardziej eleganckiej wersji, noszonej przez inne grupy zawodowe lub np. w niedzielę. Te kolory mają jednak silniejsze swoje, niezależne od francuskiego stylu konotacje, więc spokojnie można ich analizę w tej opowieści pominąć - ale wiedzcie, że też będą pasować!
  

Styl to jednak nie tylko kolor, ale i fasony - a właściwie połączenie obu.

Jak zwykle w przypadku serii Working Class, musieliśmy sięgnąć głębiej. Wybraliśmy się na poszukiwania bardziej casualowych, codziennych alternatyw dla marynarek oraz innych ciekawostek, które mogą dopełnić wakacyjną - i nie tylko! - szafę.


Jak styl workwear, to oczywiście overshirty wszelkiej maści: czasem bliższe miana koszuli wierzchniej, czasem bardziej kurtki, “kurtki roboczej”, jak to z racji na praktyczność zwie się taki krój.

Trzy pojemne kieszenie na froncie, umiejscowione jak w marynarce; wykładany kołnierz; marynarkowa długość za pośladek - takie kroje gościły już w Poszetce wielokrotnie, to absolutny klasyk przenikający wiele styli. Tym razem wręcz trzeba było sięgnąć po nasycony odcień niebieskiego, który przypomina o korzeniach tego fasonu.


Do pary, choć nie do końca - nie myśleliśmy o tym jak o mundurku, a raczej o czymś, co może funkcjonować niezależnie - spodnie z tej samej tkaniny, w tym samym kolorze, francuski klasyk. W pewnym sensie, letnia alternatywa dla dżinsów i chinosów, łącząca wygodny krój z żywszym, bardziej sezonowym kolorem.

Oczywiście też zrobione z wytrzymałej tkaniny HBT (herringbone twill), która jako bawełna do zadań specjalnych zadomowiła się w XX wieku na całym świecie, od Francji przez USA po Japonię.

A skręcając w mniej typowe rejestry - smock. Taki “grubszy popover”, można powiedzieć; skrzyżowanie popovera z overshirtem. Pradawna bluza? Lekka kurtka, ale zakładana przez głowę?

Cieszę się, że ten fason udało się ożywić, bo jest nadal aktualny - te nietypowe akcenty, jak kieszenie wewnętrzne czy zapięcie na ukryty guzik, które kiedyś miały zabezpieczać ubrania przy pracy, np. z sieciami rybackimi, dziś są tymi ciekawymi detalami, które urozmaicają formę od strony modowej. Jak guziczki w koszulach button-down, jak tzw. gun flap w trenczu. Funkcja zrodziła formę, która nawet niezależnie się broni.

  
Miejsce na dygresję: w Poszetkowej wersji, smock jest zrobiony z tkaniny mocno amerykańskiej. To bawełna w prążek hickory stripe, zwany też railroad stripe. Mała zabawa konwencją. Jest element indygo, łączący workwear francuski z tym amerykańskim; to nadal ta sama paleta kolorów, a jednak w tej skali wzoru to rzecz kojarzona silniej z innym miejscem na mapie.
  

Skoro już przywołaliśmy skojarzenie “popover”, to muszę wspomnieć o niby-nie-tak-francuskim (a jednak!) popoverze, który też zawędrował do tej kolekcji.

To rzecz nie wprost wywodząca się z tego stylu, ale pasująca do towarzystwa i broniąca się w tym kontekście. Wykładany kołnierzyk bez stójki, praktyczna kieszeń piersiowa, luźniejsze dopasowanie i dłuższe zapięcie pod szyją - to wszystko w jakiś sposób naśladuje detale smocka i przekłada je na lżejszą, bardziej koszulową wersję.

Nawet faktura marszczonej bawełny naturalnie wpasowuje się w gamę.


Czy to wszystko? Jasne, że nie; francuski workwear to temat, jak wiele tematów w naszym męskomodowym światku, w który by można wnikać i wnikać. Głęboko. My wyciągnęliśmy z niego to, co łatwo przyswoić na pierwszy raz - i co łatwo nosić na co dzień.

Do innych elementów tego stylu i pokrewnych zagadnień też pewnie jeszcze będziemy wracać, ale zanim się pożegnamy, chciałbym Was zaprosić jeszcze w jedno miejsce, dalej od Bałtyku, gdzie znaleźliśmy pewne nietypowe powiązania…



Zatrzymujemy się kilkaset kilometrów od brzegu, pod Kazimierzem Dolnym, w miejscowości Dobre - tam, gdzie ostatnio odwiedziliśmy Kamila Barczentewicza.

Kamil podczas rozmowy z nami i sesji zdjęciowej nieco przypadkowo przywdział na siebie typowo francuskie kolory - co jest o tyle wymowne, że jego wina (w tym duma winnicy, pinot noir!) nawiązują przecież stylem do Francji. Pojawiają się burgundzkie powiązania - i w stylu winnicy, i w stylu winiarza, jak widać.



Jak sam Kamil mówi, bardzo lubi ten odcień niebieskiego - a zestaw ze zdjęć to coś, co założyłby z przyjemnością do oprowadzania gości, bo pasuje do otoczenia i czuje się w nim komfortowo. Luźniej niż w marynarce; kilka szczebli wyżej niż w dosłownie roboczych ubraniach.

To z resztą przykład osoby, która wpisuje się nie tylko w ten styl od strony kolorów i fasonów, ale i w zamysł stojący za linią pod metką WWCCC - to, co Kamil robi na co dzień, zdecydowanie nie należy do typowych “biurowych” zawodów. Z drugiej strony, estetyka jest dla niego bardzo ważna (spójrzcie chociażby na jego etykiety!), ale nawet, gdy chce wyglądać dobrze, sięga chętniej po te bardziej casualowe rzeczy.


Notabene zaraz za skojarzeniami marynistycznymi, właśnie te winiarskie wymienilibyśmy na drugim miejscu w hierarchii ważności dla francuskiego workwearu. Wiele istniejących do dziś rodzinnych firm, produkujących odzież w tradycyjnych fasonach i kolorach, ubierało winiarzy (m.in. Le Labourer z pogranicza Burgundii), a dziś często produkuje dwie osobne linie - jedną techniczną, “do pracy”, a drugą tradycyjną, “ładną”, modową.

My robimy to po naszemu - mamy “elegancką”, marynarkową Poszetkę i “codzienny”, casualowy Working Class.

A to wszystko spotyka się gdzieś po środku, połączone nie tylko wspólną planetą barw. Nie tylko stylem marynistycznym.

A gdzie zawędrujemy dalej z serią Working Class?

Jesienią i zimą przyjdzie znów czas na cięższe tkaniny, ciemniejsze tony, rzeczy bliższe miastu niż plaży. Znów inspirowane tym, co było; znów czerpiące z dawnej odzieży roboczej, ale przetworzonej na zupełnie współczesny sposób.

Nie mogę zdradzić za wiele, ale mogę zdradzić, że po inspiracje tym razem pojechaliśmy znacznie bliżej niż do Francji… i może być to miejsce bardzo zaskakujące. Dowiecie się już niebawem.

_

PS Dla tych, którzy bardziej lubią formę wideo, uzupełnienie dzisiejszego wpisu znajdziecie na Instagramie, na profilu @mateusztryjanowski - w naszym studio nagraliśmy serię odcinków, w których opowiadam o poszczególnych fasonach i inspiracjach, które za nimi stały. Więcej już w najbliższych tygodniach!

Pokaż więcej wpisów z Sierpień 2025
pixel