Poszetka Worldwide
Hey there! We noticed that you want to access the Polish version of our store. Note that worldwide shipping is unavailable on the Polish version of the website. For purchases from abroad, you can only do it through the English website, which offers the following benefits.
- Free shippingacross the EU for orders over 80€, and to the UK, Switzerland, and Norway for orders over 120€.
- 30 days to return the productwithout providing a reason.
- Worldwide delivery.
Wizyta w tkalni: Bottoli
Centralny punkt naszej podróży w Dolomity - wizyta w Lanificio Bottoli, czyli “ostatniej takiej” tkalni na północnym wschodzie Włoch.
Jeszcze niedawno w samym Vittorio Veneto działało pięciu takich producentów jak my, dziś zostaliśmy sami - to jedna z pierwszych informacji, jaką raczył nas przywitać Ettore, przedstawiciel najmłodszego pokolenia zaangażowanego w zarządzanie rodzinną firmą. W tych słowach kryła się nuta zarówno dumy, jak i smutku. Nic dziwnego - w końcu podobnie jak w Donegalu, historia indywidualnego sukcesu zwykle dzieje się równolegle z historią upadku większości przemysłu wełnianego w okolicy; świadectwem tego, że kryzys przetrwali ci najlepiej dostosowani do nowych realiów - na szczęście nie zawsze ci najwięksi, a czasem ci najbardziej oryginalni.
W przypadku rodziny Bottoli kluczem była strategia zapoczątkowana przez ojca Ettore, Roberto*, ponad dwie dekady temu - to on postawił na szeroko pojętą ekologię, wełny niebarwione i barwione organicznymi, roślinnymi barwnikami; wierzył w zrównoważone metody produkcji i spójną strategię, która nie zakładała produkcji tkanin każdego możliwego typu i rywalizacji cenowej z ogromnymi graczami, a stawiała na specjalizację.
*Co ciekawe, Roberto prowadzi też małą winnicę - tam też wystrzega się “masowych” praktyk, kultywując uprawy na sposób ekologiczny, przy użyciu naturalnych nawozów i ograniczonej gamy środków ochrony roślin. Spójne ideały, można powiedzieć!
Jak jednak Ettore zaznaczył, zwrot w stronę ekologii u progu nowego milenium to była nie rewolucja, a naturalna ewolucja - z poszanowaniem dla dziedzictwa pięciu pokoleń rodziny, która prowadzi tkalnię od 1861 roku. To dość symboliczna data, bo tak się składa, że to rok zjednoczenia Włoch, a król Vittorio Emanuele, który tego dokonał, jest imiennym patronem miasteczka Vittorio Veneto właśnie.
Zanim ktoś powie “no, we Włoszech to łatwiej, nie mieli wojny i 50 lat komuny, to taka firma może działać i 150 lat”, dodamy, że akurat w tej części kraju przez działo się wiele - podczas I wojny światowej stoczono w okolicy słynną bitwę pod Vittorio Veneto, a podczas II wojny światowej poważnie zbombardowano pobliskie Treviso. Usłyszeliśmy, że po obu wojnach, z racji na bliskość frontu, rodzina musiała ratować fabrykę przed rozkradzeniem - i w 1918, i w 1945, chciano wywieźć z niej wszystkie maszyny.
Na szczęście, biznes przetrwał wojenną zawieruchę; przetrwał także chude lata i okresy gorszej prosperity w powojennej historii. Wśród tych najnowszych, warto wymienić lata pandemii - Włochy ucierpiały podczas niej szczególnie mocno, zarówno od strony ilości zgonów, jak i długości trwania lockdownów. W jej najgorszej fazie, rodzina Bottoli musiała negocjować z lokalnymi władzami warunki, na jakich mógł działać zakład.
W przejściu przez trudny okres wydatnie pomogli Japończycy - Ettore wspominał, że klienci z tego kraju starali się pomóc poprzez regularne składanie zamówień, choćby mniejszych, ale stałych, podczas gdy wielu europejskich producentów wstrzymało się całkiem.
Dziś problemem nie jest brak zamówień (usłyszeliśmy, że biznes idzie świetnie!), a niedobór pracowników - podobnie jak w Irlandii, i tu usłyszeliśmy, że teraz to “młodym się nie chce”. Praca w fabryce, pomimo niezłych zarobków, cieszy się małym prestiżem w okolicy, której ekonomia opiera się o wino i turystykę. Większość obecnej załogi stanowią fachowcy z kilkunastoletnim stażem; ciężko jest o rekrutację nowych pracowników. Na razie jest dobrze, ale perspektywa przyszłości nie jest pewna - zobaczymy, co przyniosą kolejne lata. My trzymamy kciuki, bo jest za co!
Wracając do samych tkanin - jeśli widzieliście nasze marynarki (tę w kratę i tę z tweedu) oraz nasz płaszcz (beżowy w jodełkę) sygnowane metką Bottoli, to możecie mieć już na ich temat jakieś pojęcie, bo sięgnęliśmy po bardzo charakterystyczne pozycje, typowe dla ich oferty.
Propozycje tkalni zawsze wyróżniały się wśród oferty okolicznych producentów - określano je mianem “British Italian”, ponieważ wyglądały brytyjsko, ale w dotyku było czuć, że są zrobione po włosku; delikatniejsze, lżejsze i bardziej miękkie w chwycie. Dla Ettore to komplement i motto, którego stara się trzymać.
Tkalnia słynie m.in z Knickerbocker Tweedu, zwanego potocznie “włoskim donegalem”, ze względu na charakterystyczną teksturę w wielokolorowe kropki - tu zwaną efektem Bottonato.
Co ciekawe, robi się go nieco inaczej niż w Irlandii - i nie chodzi tu tylko o gramaturę i sposób wykończenia, ale i fundamentalną kwestię przygotowania wątku i osnowy. Tu baza jest zawsze ta sama, a stanowi ją czarna przędza z dużą domieszką wielokolorowych, sfilcowanych włókien - Bottoli nie przygotowuje przędzy typu donegal w innych kolorach - a następnie, już w procesie tkania, krzyżuje się ją z gładką przędzą w docelowym kolorze tkaniny.
Zanim opowiemy Wam o kolejnym etapie procesu powstawania tkanin, musimy zajrzeć jeszcze na chwilę do magazynu - hali pełnej wełny, obrazowo mówiąc.
Większość surowca, który jest przetwarzany w Lanificio Bottoli, nie pochodzi z regionu Veneto - jak zaznaczył Ettore, wełny z północy Włoch są dla nich zbyt zgrzebne; raczej sięgają po te z centralnej części kraju. Oprócz tego, skupują wełny i kaszmiry z całego świata - odpowiedni surowiec do odpowiedniej mieszanki, według aktualnych potrzeb. Zapasy trzymane są na miejscu. Potężne regały, od podłogi do sufitu, całe zastawione paczkami wełny, wyglądają imponująco!
Wykorzystuje się tu tak nietypowe metody jak barwienie… kawą. Fusami, konkretnie - co poniedziałek do tkalni przyjeżdża transport z surowcem z barów i kawiarni, organizowany przez zaprzyjaźnioną wenecką palarnię kawy. Co ciekawe, w ten sposób traktowana jest tu tylko wełna z dodatkiem jedwabiu, bo ponoć przynosi to najlepsze rezultaty. Oczywiście, proces technologiczny i całe know-how za nim stojące to wiedza sekretna, pilnie strzeżona przez rodzinę.
Nie chcemy za dużo zdradzać, ale możemy już teraz Wam powiedzieć, że szykujemy na przedwiośnie pewną kawową nowość…
Z resztą, po naszej wizycie w Donegalu i tym reportażu, sporo tkackich tajników już znacie - myślę, że możemy opuścić dokładniejsze omówienie poszczególnych maszyn, krosna działają z grubsza tak samo… wynotowaliśmy sobie jednak kilka spraw, które uznaliśmy za warte poruszenia i pilnie zanotowaliśmy wszelakie różnice, jakie dostrzegliśmy.
Pozwoliliśmy sobie zadać Ettore pytanie, czy zgadza się z tezą, że plain weave (splot płócienny, w którym pojedyncza nić wątku krzyżuje się z pojedynczą nicią osnowy pod kątem prostym) jest najtrudniejszy w tkaniu.
Odpowiedź, którą usłyszeliśmy, można streścić do “tak, ale” - to prawda, przyznał, że widać na nim wszystkie błędy i niedoskonałości, przez co wymaga ogromnej precyzji, ale z racji na charakter oferty, mają w swojej ofercie znacznie bardziej wymagające tkaniny.
Za przykład niech posłuży krata ze zdjęcia - składa się na nią aż 15 (!) różnych przędz.
Kolejną nowością dla nas był proces wykończenia tkanin - a konkretnie to, jak bardzo rozbudowany on jest w stosunku do tego tradycyjnego, który widzieliśmy w Irlandii.
Przed płukaniem praktycznie każda wełniana tkanina jest sztywna i szorstka - to od tego, jak zostanie potraktowana wodą, zależy to, jak miękka ostatecznie będzie. Tutaj robią to po włosku - zmiękczają mocno i intensywnie. Ba, mają nawet specjalną maszynę, “tumbler”, która tkaninę nie tylko zanurza w wodzie, ale też rozbija poprzez wirowanie - podobno, gdyby zostawić tkaninę w środku na 10 minut, można ją całkowicie zniszczyć; ledwie kilka minut wystarczy, żeby nieco połamać i unieść włókna na powierzchni, nadając jej przyjemny finisz.
Tradycyjnie do procesu wykorzystywana była woda z lokalnej rzeki, rzeczki właściwie - Meschio, która do dziś przepływa przez teren zakładu - ale obecnie Bottoli korzysta z wody z własnej studni głębinowej, która pozwala na utrzymanie pełnej produkcji nawet podczas coraz częstszych okresów suszy. Cała zużyta woda przechodzi przez wewnątrzzakładową biologiczną oczyszczalnię ścieków, a następnie wraca do naturalnego obiegu.
Swoją drogą, z tym zbiornikiem też związana jest ciekawa historia - jak może wiecie (lub nie), w biologicznych oczyszczalniach “pracują” mikroorganizmy. Aby te żyły i działały prawidłowo, muszą mieć dopływ ścieków - bez tego, równowaga biologiczna zostanie zaburzona. To była jedna z kart przetargowych podczas dyskusji z lokalnymi władzami w kwestii zamknięcia zakładu podczas pandemii; tkalnia nie mogła sobie pozwolić na pełne wygaszenie produkcji, bo wiązałoby się to z dodatkowymi stratami!
Ettore opowiedział nam o tym, jak samodzielnie porządkował to archiwum kilkanaście lat temu, siadając do tego co niedzielę, na kilka godzin, w formie małego rytuału - choć tkalnia zawsze gromadziła dokumentację i katalogowała kolekcje, wcześniej nie istniał zorganizowany system przechowywania wzorów.
Teraz wygląda to co najmniej imponująco. Tacy pasjonaci jak my (i wielu z Was), mogliby tu spędzić spokojnie kilka godzin, nie wychodząc ani na moment, po prostu oglądając próbki, z których każda jest ciekawsza od poprzedniej!
Widać, że styl “British Italian” to rzeczywiście stara sprawa - ten próbnik w stylu Donegal Tweedu pochodzi z lat 30.!
Na koniec wróciliśmy jeszcze do głównego budynku - notabene, ta część zakładu znajduje się na terenie dawnego fortu wojskowego, który rodzina Bottoli odkupiła w czasach powojennych - gdzie Ettore pokazał nam dalszą część archiwum oraz pewną niemniej imponującą ścianę.
Wszystkie te skrawki tkanin, które tu widzicie (a to tylko część!), dokumentują produkcję w danym sezonie - z każdego jednego zamówienia, z każdej wyprodukowanej tkaniny, odcina się fragment i wiesza tutaj, żeby pokazać, jak różnorodna jest kolekcja i jak wiele pracy zespół musiał wykonać przez ostatnie kilka miesięcy.
Jasne, że musieliśmy odnaleźć wśród nich nasz płaszcz i obie marynarki. ;)
Poza częścią biurową, przy tkalni znajduje się jeszcze sklep firmowy. To nieco staromodne miejsce, z dużym wyborem kuponów tkanin, kocy i szali - Ettore wspomniał nam, że mimo dużej ilości turystów w okolicy, świadomie nie chcą go ani unowocześniać, ani promować, bo chcą prowadzić go głównie dla mieszkańców, z tradycji, utrzymując możliwie niskie ceny. Szanujemy!
Jeszcze na koniec portret grupowy…
I możemy jechać dalej, w Dolomity, które już majaczą na horyzoncie.
Do zobaczenia w kolejnych odcinkach!
Jeśli nie czytaliście wprowadzenia do naszego cyklu reportaży z Dolomitów, możecie nadrobić je tutaj.
Dwie kolejne części - lookbook z Passo Giau i relacji z górskiej wyprawy - opublikujemy w najbliższych tygodniach. Śledźcie nasz blog i zapisujcie się do newslettera!