Zapisz na liście zakupowej
Stwórz nową listę zakupową

Wracając do gabardyny

2025-03-17
Wracając do gabardyny

Do gabardyny wracamy nie tylko w krótkiej perspektywie, już drugi raz sięgając po nią na przedwiośnie – ale i w szerszym kontekście, sięgając po tkaninę, która niegdyś cieszyła się ogromną popularnością, lecz z czasem popadła w zapomnienie.

Powiedzmy, że jako miłośnicy tzw. “klasycznej męskiej elegancji” jesteśmy raczej przyzwyczajeni do noszenia tkanin, które nie cieszą się dużą popularnością w codziennej modzie; za przykład niech tu posłużą chociażby tweedy i flanele. Jednak nawet w naszej niszy zdarzają się materiały, które można uznać za zapomniane – takie, które w pewnym momencie zaczęto postrzegać jako mniej interesujące, staroświeckie czy niemodne, aż wylądowały gdzieś na marginesie. Można powiedzieć, że tak właśnie w pewnym momencie stało się z gabardyną – gęsto tkanym materiałem o ukośnym splocie, z militarno-technicznym rodowodem, który w połowie XX wieku przeżywał swój złoty okres jako popularna tkanina na garnitury i spodnie, by w kolejnych dekadach wycofać się w cień.

Gabardyna początkowo została zaprojektowana z myślą o ochronie przed deszczem i wiatrem – i prawdę mówiąc, w wersjach o nieco wyższej gramaturze, do dziś całkiem nieźle sprawdza się w tej roli, np. jako materiał na lekkie kurtki i trencze – szybko jednak zapracowała sobie na status niezwykle praktycznej, trwałej, matowej i odpornej na zagniecenia tkaniny o uniwersalnym przeznaczeniu. Jej karierę przerwały dopiero zmieniające się trendy końcówki poprzedniego stulecia - można powiedzieć, że z jednej strony przegrała rywalizację z błyszczącymi i delikatnymi wełnami czesankowymi, a z drugiej z gniotliwymi (acz łatwymi w praniu) bawełnianymi chinosami oraz wszechobecnym dżinsem. Wraz z osłabieniem pozycji zestawu marynarki ze spodniami w kant jako podstawy męskiego ubioru na co dzień, te bardziej zgrzebne, proste wełny straciły na znaczeniu. Właściwie cała ta kategoria tkanin – nie dość formalnych na elegancki garnitur, a zbyt formalnych na nowoczesny casual – niemal wyginęła.

Podczas gdy flanele i tropiki obroniły się jako propozycje ściśle związane z konkretną porą roku – nie dające się zastąpić żadną równie atrakcyjną alternatywą w zestawach z sezonowymi marynarkami – gabardyna nie miała jednej wyróżniającej cechy, która przyprawiałaby pasjonatów klasyki o szybsze bicie serca i która zapewniłaby jej pozycję w pierwszej lidze tkanin, o których się mówi. Paradoksalnie to fakt, że była kiedyś zwykłą, uniwersalną tkaniną codzienną - pozornie wielka zaleta - mógł utrudnić jej przebicie się i wielki powrót do mody.


Na szczęście to już odpowiedni moment, by na nowo docenić jej zalety – bo chcąc dalej nosić spodnie w kant, nie tylko chinosy i dżinsy, potrzebujemy właśnie takich tkanin, które nie wydają się przesadnie formalne (i nie wyglądają jak osamotniona, sama tylko dolna połowa garnituru), ale oferują funkcjonalność wełny. Szczerze mówiąc, tu w Poszetce nigdy nie byliśmy fanami ultralekkich, połyskliwych, gładkich wełen czesankowych jako wyboru na co dzień, poza garniturami na stricte eleganckie okazje – możecie kojarzyć nas raczej z sezonowymi, matowymi tkaninami z wyraźną teksturą, w wersji letniej lub zimowej. Do tej pory brakowało nam jednak czegoś, co trafiłoby pomiędzy tropiki i flanele… no właśnie.

Wybrana przez nas gabardyna to właśnie taki pomost pomiędzy tymi dwoma kategoriam – tkanina średniej wagi, gęsto tkana, z matowym wykończeniem – pomyślana jako opcja z jednej strony na sezon przejściowy (a jak wiemy, w polskich warunkach pogodowych “przejście” potrafi trwać sumarycznie i dobre kilka miesięcy…), a z drugiej strony prawdziwie całoroczna, na tyle, na ile w klimacie umiarkowanym się da, czyli odpowiednia na większość roku, z wyłączeniem najmroźniejszych zimowych dni (których jest coraz mniej) oraz największych upałów (w które, umówmy się, praktycznie żadna warstwa materiału nie jest komfortowa).

Poruszyliśmy już wątki historyczne i modowe, ale nie zagłębiliśmy się jeszcze w jej techniczne aspekty gabardyny – choć dwukrotnie przewinęła się przez tekst informacja o jej gęstym splocie. Nie mogliśmy tego pominąć; to kluczowa cecha. Co to jednak oznacza z praktycznego punktu widzenia?

Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że dzięki temu ubrania szyte z gabardyny świetnie trzymają formę – kant na spodniach pozostaje ostry, a materiał jest odporny na zagniecenia i nie wymaga częstego prasowania. W tym konkretnym przypadku efekt ten potęguje wykończenie stosowane przez Takisada Nagoya – jedną z nielicznych japońskich tkalni specjalizujących się w wełnie. Tak zwany vintage finish nadaje tkaninie suchy chwyt i przyjemną sprężystość, usuwając nadmiar naturalnych olejków bez nakładania dodatkowych powłok wygładzających powierzchnię czy nadających blasku tkaninie. To wykończenie dobrze komponuje się zarówno z pastelowymi, nieco retro w swoim charakterze odcieniami (jak dwa zeszłoroczne), jak i bardziej standardowymi, melanżowymi wersjami klasycznych kolorów (jak szarość i brąz po które sięgnęliśmy tym razem).

Spodnie z gabardyny są wręcz stworzone do częstego noszenia – dobrze rozumiemy, czemu kiedyś tak chętnie sięgano bo gabardynę na co dzień. I dziś, to znów dobra codzienna tkanina - codzienna, bo łatwa w pielęgnacji i niezwykle trwała; codzienna, bo pasuje do niemal wszystkiego, co entuzjasta klasyki ma w swojej szafie. Granatowy blezer? Oczywiście. Inne ciemne marynarki? Jak najbardziej. Mniej formalny overshirt? Pasuje. Koszula i sweter? Bez dwóch zdań! To spodnie, po które łatwo sięgnąć, gdy potrzeba uniwersalnej opcji – takiej, która sprawdzi się i w środowisku konserwatywnego dress code’u, i w luźniejszych okolicznościach, w zależności od dobranej reszty zestawu.

Gdy jest za ciepło na flanele, a za chłodno na tropik – a swoją drogą, teraz jest taki moment – dajcie gabardynie szansę. Szybko przekonacie się, jak łatwo i przyjemnie się do niej wraca i będziecie to chętnie robić… tak jak my.

Pokaż więcej wpisów z Marzec 2025
pixel