Poszetka Worldwide
Hey there! We noticed that you want to access the Polish version of our store. Note that worldwide shipping is unavailable on the Polish version of the website. For purchases from abroad, you can only do it through the English website, which offers the following benefits.
- Free shippingacross the EU for orders over 80€, and to the UK, Switzerland, and Norway for orders over 120€.
- 30 days to return the productwithout providing a reason.
- Worldwide delivery.
Sporo o swetrach Shetland
Są w modzie męskiej takie rzeczy, które wydają się jednocześnie nowe i dziwnie znajome; spojrzenie na nie budzi zarówno myśl “o, tego jeszcze nie było!” jak i “przecież ja to dobrze znam”.
W tym sezonie powiedzielibyśmy tak o swetrach Shetland - aż jesteśmy sami zaskoczeni faktem, że są nowością w Poszetce, bo zdawałoby się, że są już z nami od lat; zadomowiły się przecież w naszej ofercie (i w naszych szafach) na dobre.
Moglibyśmy zostawić ten błyskotliwy wstęp, stwierdzić “to fajnie”, przejść nad nim do porządku dziennego i skupić się na prezentacji produktów… ale nie tym razem. Skoro już zajmujemy się tematem szetlandów, warto poświęcić im dłuższą chwilę i przywołać szerszy kontekst, najlepiej zaczynając od krótkiej lekcji historii.
Ta zaczyna się dawno, bo już mniej więcej w IX wieku, w czasach Wikingów, ale na szczęście nie jest aż tak obszerna, na ile 1000 lat mogłoby wskazywać. O pierwszych kilku wiekach można powiedzieć w sumie tyle, że na dzisiejsze Wyspy Szetlandzkie (archipelag, który choć często kojarzony ze Szkocją i związany z nią politycznie, leży od niej dobre dwieście kilometrów na północ, prawie w połowie drogi do Norwegii) przybyli osadnicy z północy i przywieźli ze sobą owce. To fakt pozornie mały, ale kluczowy - to właśnie one dały początek rasie, którą znamy dzisiaj jako Shetland; rasie, która zamieszkuje te wyspy nieprzerwanie od tamtego czasu, a do tego rozprzestrzeniła się po świecie.
Wełna, którą dają te owce, odpowiada surowemu charakterowi wysp. Jest grubsza i bardziej zgrzebna niż np. dobrze znane merino, wełna merynosów; mimo pozornej szorstkości jest miękka i fenomenalnie grzeje. Dla niektórych może być też gryząca - stąd wziął się zwyczaj szczotkowania swetrów, ale o nim później.
W tym momencie historii jednak nie mogło być mowy o swetrach, bo nie znano jeszcze techniki dziergania. Ta rozpowszechniła się dopiero w późnym średniowieczu, a do Szkocji (i dalej na wyspy) dotarła dopiero w XVI wieku. To był przełom - zamiast nosić kożuchy (czyli de facto skórę z pozostawioną na niej wełną) lub kupować bardzo drogie, tkane na krosnach sukno (tak potrafiono przetwarzać wełnę już wcześniej), można było samodzielnie, w domowych warunkach, stworzyć ciepłe, lekkie i wygodne ubranie.
Tam, gdzie wełny było pod dostatkiem, a klimat chłodny, dziergali praktycznie wszyscy. To był wybór nie tylko podyktowany ceną, ale też praktycznością - wełniane ubrania stały się popularnym wyborem choćby wśród rybaków, bo zawarte naturalnie w wełnie olejki chroniły ją przed namakaniem i czyniły częściowo wodoodporną.
Prawdopodobnie w XIX wieku swetry, czapki i szale z Wysp Szetlandzkich pierwszy raz stały się szerzej cenionym dobrem. Nabywane początkowo przez odwiedzających wyspę kupców, stopniowo przejęły rolę głównego towaru eksportowego; wełniane wyroby stały się podstawą lokalnej ekonomii. Do czasu prawnego uporządkowania przez tzw. Truck Acts, handel wymienny oraz płatność w barterze za produkty i usługi była normą w biedniejszych rejonach Wielkiej Brytanii. Choć kurs wymiany nie był zbyt korzystny, niektórzy nie mieli wyboru i płacili np. za żywność swoimi domowymi wyrobami z wełny.
I tak, trochę niespodziewanie, skarpety, czapki, szale i swetry z wełny Shetland trafiły do szerszego obiegu, a razem z nimi lokalny wzór, który swoją nazwę wziął od jednej z wysp archipelagu - dziś znany jako Fair Isle. Ówcześnie większość produkcji na eksport była w ten sposób zdobiona, a rozróżnienie na typ wzoru i typ wełny użytej do produkcji pojawi się tak naprawdę dopiero po II wojnie światowej. Najpierw jednak, jeszcze zanim określenia Shetland Sweater i Fair Isle Sweater przestaną być używane wymiennie, zdarzyło się to:
Edward VIII, wtedy jeszcze książę Walii, a już celebryta i stylowy autorytet swoich czasów, któremu przypisuje się popularyzację bardzo wielu rzeczy należących obecnie do kanonu mody męskiej, w latach 20. XX wieku dał się sfotografować w szetlandzkim swetrze. Jak można się domyślać, oznaczało to nagły wybuch popularności, a takie swetry zadomowiły się w mainstreamie już na dobre.
Potem poszło szybko. USA, wschodnie wybrzeże, to zdjęcie Kennedy’ego, które pewnie dobrze znacie (albo i to, mniej znane, a też ze swetrem) - jak wiele innych rzeczy zaimportowanych z Wielkiej Brytanii, ta też zakorzeniła się głęboko w stylu Ivy League i “zamerykanizowała” już na stałe, dzieląc w ten sposób los płaszczy polo, tweedowych marynarek i krawatów regimental.
Co ważne, gdy mówimy o stylu Ivy/Preppy: to już raczej swetry Shetland w gładkich kolorach, wzór Fair Isle pozostał kojarzony raczej z stylem British Country. Do tego charakterystyczne wykończenie, owe wspomniane wcześniej szczotkowanie, które pierwotnie miało zmiękczać swetry i czynić je przyjemniejszymi dla skóry.
Kiedyś robiło się to przy pomocy roślin, “naturalnych szczotek” (kwiatostanu szczeci konkretnie - taka ciekawostka), dziś głównie wykorzystuje się do tego specjalne szczotki (jak na zdjęciu powyżej).
Oczywiście, nie trzeba tego robić; można pozostawić sweter w surowej formie, zależy, jaki efekt chce się uzyskać. Dziś, bardziej nawet niż o miękkość, chodzi o wygląd. Im więcej razy sweter będzie czesany, tym jego tekstura będzie mniej gładka, bardziej “trójwymiarowa” - od efektu delikatnie uniesionych włosków, przez efekt “kudłatego psa” (przy czym oryginalna nazwa Shaggy Dog należy do amerykańskiej firmy J. Press), aż po cztero- czy pięciokrotnie czesane swetry, które zdaniem niektórych już od nowości wyglądają na zmechacone.
(tu od razu dodam, że my nie jesteśmy fanami ekstremów, ale będziemy bronić czesania - o tym dalej)
Podsumowując: w pigułce przyswoiliśmy dawkę historii od wczesnego średniowiecza po czasy powojenne. Podboje, hodowla zwierząt, ekonomia, moda, ciekawostki produkcyjne. A dziś?
Wychodzi na to, że dziedzictwo zostało docenione - od 2011 roku Native Shetland Wool nosi nadawany przez Unię Europejską status Chroniona Nazwa Pochodzenia (ChNP). To znak stosowany dla produktów spożywczych i wina, ściśle związanych z danym obszarem, jednak dla wełny (zapewne kierując się logiką zwierzęcego pochodzenia) zrobiono wyjątek*. To pierwszy taki ewenement wśród produktów ze Zjednoczonego Królestwa… i jedyny, bo cóż, Brexit.
*Nie wiem jak Was, ale mnie bardzo zaintrygowało to, czy Polska dorobiła się podobnego wyjątku w wykazie - odpowiedź brzmi “nie”. Aktualny wykaz produktów możecie sprawdzić sobie tutaj.
Ochrona znakiem ChNP oznacza mniej więcej tyle, że wełna Shetland, żeby być prawdziwą wełną Shetland w myśl regulacji musi:
- powstawać w 100% (każdy etap produkcji) na Wyspach Szetlandzkich,
- pochodzić od owiec rasy Shetland,
- zostać zebrana w czerwcu lub lipcu (dozwolone 3 sposoby golenia),
- być przerobiona na włóczkę w konkretny, określony krok po kroku, sposób.
Po szczegóły odsyłam tutaj - ciekawy dokument.
W praktyce jednak, ten status to miły dodatek, zarezerwowany dla bardzo wąskiego grona małych, lokalnych wytwórców. Już w pierwszej połowie XX wieku centrum produkcji szetlandów, jakie znamy - w tym tych, które zrobiły karierę po drugiej stronie Atlantyku - przeniosło się z archipelagu bezpośrednio do Wielkiej Brytanii, a konkretnie do północnej Szkocji.
Najważniejsze dla tego, żeby - parafrazując klasyka - szetland był szetlandem jest to, żeby używać jedynie wełny pochodzącej od tej rasy owiec, bez domieszek (oczywistość, którą warto przypomnieć), hodowanych w odpowiednio surowym klimacie (kluczowe dla grubości i struktury włosa). Najlepiej, gdy produkt od początku do końca powstaje lokalnie - wtedy na każdym etapie, od hodowli zwierząt, przez obróbkę przędzy, aż po gotowy wyrób, zajmują się nim specjaliści, którzy najlepiej wiedzą, jak się obchodzić z surowcem. To niekiedy ludzie, którzy sami zajmują się tym od kilkudziesięciu lat, pochodzący ze społeczności, której doświadczenie w temacie sięga setek lat; nie do zastąpienia przez nowoczesną fabrykę.
Cóż, zrobienie dobrego swetra to nie taka prosta sprawa.
Być może właśnie w tym tkwi sekret tego, że debiut swetrów Shetland w Poszetce wypadł dopiero w tym sezonie; to temat, do którego warto było się dobrze przygotować. Na szczęście, można z dumą ogłosić sukces: to więcej niż dobre swetry. Na tyle, ile mi wiadomo o całym procesie ich powstawania (a nieskromnie pochwalę się zasługami w kwestii przygotowania produkcji), to swetry bardzo dobre, jeśli nie fenomenalne.
Tak, powstają z wełny owiec tej właściwej rasy. Tak, cała produkcja, od hodowli zwierząt po gotowy wyrób, odbywa się w tej samej okolicy, w promieniu kilkunastu kilometrów. Tak, jest dziany przez małą, lokalną dziewiarnię, ze stuletnią tradycją. Właściwie - należy dodać - to jeden z zaledwie kilku zakładów, który wciąż zajmuje się produkcją takich swetrów w Szkocji i robi to dla grona najlepszych światowych marek z naszej branży.
Na start - bo w kolejnych kolekcjach na pewno sięgniemy po więcej! - przygotowaliśmy łącznie 6 modeli. Połowa z nich to część kolekcji Baltic Poszetka x Mr.Vintage, a pozostałe trzy to propozycje w nie-bałtyckich kolorach, bliższych naszej regularnej kolekcji. Żeby było jeszcze łatwiej je pogrupować, układają się w pary: to 2 golfy, 2 warkoczowe crewnecki i 2 crewnecki “klasyczne”.
Zacznijmy od tych ostatnich - to naszym zdaniem najbardziej szetlandzkie Shetlandy. Czysta klasyka, czerpiąca mocno ze stylu Ivy League, ale sięgająca uniwersalnością dużo dalej; dziś to po prostu rzeczy na co dzień, które odnajdą się w (prawie) każdej garderobie. Podwójne szczotkowane, na które się zdecydowaliśmy, świetnie wychodzi właśnie na takich jasnych, wyrazistych kolorach, zmiękczając je i dodając subtelnej struktury.
Bursztynowy odcień ożywia naszą bałtycką paletę barw i wygląda naturalnie z praktycznie każdą rzeczą z kolekcji - a oprócz tego z takimi klasykami jak blezer, dżinsy czy szare flanele. Z nimi równie dobrze będzie wyglądać też nasza żywa, trawiasta zieleń, która oprócz tego dobrze sprawdzi się z wielobarwnymi, opartymi o brązy i zielenie rustykalnymi teksturami, jak np. krata na naszym płaszczu jednorzędowym.
Coś innego - taki sweter w monochromatycznym, opartym o szarości i czerni zestawie. Spokojne tło i jedno mocne, ale zniuansowane teksturą uderzenie koloru. Warto spróbować dla odmiany!
Crewnecki z warkoczowym splotem to opcja nieco spokojniejsza; coś dla tych, którzy szukają ciepła i miękkości szetlandzkiej wełny, urozmaiconej nie kolorem, nie czesaniem, a ciekawym splotem dzianiny.
Myślimy o nich i jak o klasycznym swetrze, który możesz narzucić na koszulę (bardzo grzeczny zestaw), i jak o czymś, co możesz założyć jako pełnoprawną warstwę - nawet nałożoną bezpośrednio na ciało, ew. z podkoszulkiem u wrażliwych - która zagra nie tylko pod marynarką i pod płaszczem, ale też solo, w ciepły jesienny/wiosenny dzień. Albo i z garniturem, bo czemu nie?
Biel - uniwersalny kolor, tak w koszuli, jak i w swetrze. Szarość - dobrze znana klasyka.
Najcieplejsze z kolekcji: golfy. Takie swetry, wykonane ze zdecydowanie grubszej dzianiny niż typowe merino, przywodzą na myśl rybacko-marynarsko-morskie klimaty, więc i takie są kolory - biel i granat.
Gruby, biały golf, oprócz morskich konotacji, ma też konotacje lotnicze; to w końcu był element umundurowania lotników RAF w czasach II wojny światowej. My militarnych skojarzeń nie będziemy się na siłę doszukiwać, ale musimy wspomnieć o tym, że ten sweter naturalnie połączy się i z krótkimi kurtkami w lotniczym klimacie (np. z harringtonką), i z odzieżą inspirowaną ubraniami roboczymi. To po prostu działa!
Granatowy golf jest podobnie gruby, ale ma inną teksturę - dziany jest z przędzy w stylu donegal tweedu, czyli niejednolitej, nakrapianej setkami małych, kolorowych plamek. W porównaniu do gładkiego, ciemnego granatu, taki melanż lepiej łączy się z innymi odcieniami granatu i niebieskiego (np. z dżinsami). Lepiej też wygląda solo; golf nie jest dużą, ciemną plamą, ma urozmaiconą teksturę.
Ode mnie to tyle w temacie - to była solidna dawka historii, ciekawostek i porad (a do tego osobistych wtrętów, ciii…) - solidnie go dzisiaj wyczerpaliśmy.
Nie zdziwię się, jeśli po lekturze sami dojdziecie do wniosku, że w sumie to te swetry wydają się jakby takie jakieś znajome, a jednak nowe.