Poszetka Worldwide
Hey there! We noticed that you want to access the Polish version of our store. Note that worldwide shipping is unavailable on the Polish version of the website. For purchases from abroad, you can only do it through the English website, which offers the following benefits.
- Free shippingacross the EU for orders over 80€, and to the UK, Switzerland, and Norway for orders over 120€.
- 30 days to return the productwithout providing a reason.
- Worldwide delivery.
Najpierw obowiązki, potem przyjemności: pocztówka z Mediolanu
W ubiegłym tygodniu odwiedziliśmy Mediolan - naszym celem były targi Milano Unica, ale biznesowa podróż stała się też pretekstem do wysłania Wam analogowej pocztówki z tego pięknego (i niezwykle gorącego latem, zaznaczmy) miasta.
Zgodnie z tytułem: najpierw obowiązki, potem przyjemności.
Zatem słowo o samych targach - Milano Unica to jedno z najważniejszych wydarzeń dla branży tekstylnej, o znaczeniu światowym; dla jej elegancko-męsko-modowego wycinka to prawdopodobnie wydarzenie najważniejsze ogółem. To do Mediolanu dwa razy w roku zjeżdżają się prawie wszyscy najważniejsi producenci tkanin, począwszy od wielkich tkalni, po mniejsze, rodzinne firmy.
Wystawcy zajmują aż cztery wielkie hale, przy czym jedna z nich interesuje nas zawsze najbardziej - ta, która praktycznie w całości poświęcona sekcjom Ideabiella (najlepsze tkaniny garniturowe z Włoch, Wielkiej Brytanii i Irlandii) oraz Shirt Avenue (koszulówki od topowych producentów). W pozostałych trzech spotkać można ciekawy miks producentów, oferujących najróżniejsze tkaniny (od mody damskiej, poprzez sportowe dzianiny, aż po ultranowoczesne tkaniny techniczne) i akcesoria; zawsze ciekawym dodatkiem są też wspierane przez narodowe organizacje promujące eksport sekcje Korea Observatory i Japan Observatory, w całości poświęcone producentom z tych państw.
Dla nas regularne odwiedziny na MU to najlepsza okazja do pielęgnowania istniejących relacji z producentami i nawiązywania nowych znajomości; przy takiej ilości stoisk zawsze można trafić na ukryte skarby, perełki i niespodzianki. Często zupełnie przypadkiem można trafić na coś, czego bezskutecznie szukało się od dawna - albo wręcz przeciwnie, na żywo przekonać się do pomysłu, do którego wcześniej podchodziło się z dystansem. Cokolwiek by nie mówić o rozwoju nowych technologii, telefonach, czatach i wideokonferencjach, w tej branży nic nie zastąpi spotkania na żywo, rozmowy twarzą w twarz i możliwości wzięcia w dłoń skrawka tkaniny czy odszytego z niej sampla.
Dni spędzone w Mediolanie to za każdym razem bardzo intensywny czas, wypełniony obowiązkami - kalendarz zapchany jest od rana do późnego popołudnia spotkaniami, na których do przejrzenia są tysiące próbników. Nie ma co ukrywać, to rzecz inspirująca, satysfakcjonująca i męcząca zarazem; po tak spędzonym dniu głowa aż paruje od wiedzy i pomysłów, a człowiek ma problem ze zmuszeniem siebie do myślenia o czymkolwiek innym niż wzory, tekstury i kolory.
Dopiero potem, wraz z nadejściem wieczoru, nastaje czas na przyjemności.
Tak szczerze mówiąc, to biorąc pod uwagę temperatury panujące na zewnątrz (w lipcu, we Włoszech!), zamknięcie się w środku dnia na kilka godzin w klimatyzowanej hali i doczekanie w takich warunkach do pory aperitivo to jedyny sposób na przetrwanie. Dopiero po 18 miasto staje się znośne, a upalny dzień przechodzi w przyjemny, długi i ciepły wieczór, zachęcający do spędzenia go na zewnątrz. To czas na nacieszenie się miastem, dobre jedzenie i chłodne napoje; okazja na małą integrację wewnątrz zespołu, wymianę spostrzeżeń na gorąco i wstępne porządkowanie pomysłów na kolejne sezony (aktualnie na jesień/zimę 2025) w głowach.
Cóż, w tym miejscu musimy jasno postawić granicę i powiedzieć, że nie będziemy więcej opowiadać o tym, co widzieliśmy na targach - pozwólcie, że wstrzymamy się z tym do czasu pokazania konkretów! - ale za to chętnie podzielimy się z Wami zdjęciowymi pamiątkami z reszty wyjazdu, czyli towarzyszących pracy pospiesznych poranków i powolnych wieczorów w Mediolanie.
To nasza analogowa pocztówka, utrwalona na kliszy Kodaka (Ultramax 400) przedpotowym radzieckim aparatem (Zenit 12XP) - w roli głównej Tomek, po drugiej stronie obiektywu Mateusz.
Zapraszamy!
Kronikarski porządek - najpierw śniadanie, pierwszego dnia. Jedzone w biegu, po włosku: espresso (tu doppio) przy barze i nadziewany kremem pistacjowym rogalik, na północy znany jako brioche, nie cornetto.*
*(tak, podobno Mediolańczycy też wiedzą, że brioszka to coś zupełnie innego - ale tradycja to tradycja, błędnych przyzwyczajeń tak łatwo nie zmienisz)
A co jeszcze, oprócz architektury i sztuki, kryje się szczególnego w Mediolanie?
Na pewno warto wspomnieć o fenomenalnej tradycji aperitivo, która jest tu równie ochoczo kultywowana przez turystów jak i lokalnych mieszkańców. Po pracy, jeszcze przed kolacją, tłumy zapełniają bary, a szklankom na stolikach towarzyszą miseczki i talerzyki z drobnymi przekąskami. To idealna okazja na spotkanie, pogawędki w luźnej atmosferze, przedwieczorny relaks.
Na dworze jeszcze jest gorąco; zmniejszony apetyt nie sprzyja wczesnej kolacji (tu pora posiłku przypada bliżej 21), na razie jeszcze wystarczą oliwki, czipsy i mikre kanapeczki. Przekąski towarzyszące napojom pozwalają nawet nie tyle zaspokoić pierwszy głód, co zaostrzyć apetyt na później.
Aha, warto dodać, że dziś, w postcovidowych i ponoć “kryzysowych” czasach, wielkość darmowych porcji wróciła do normy - jeszcze kilka lat temu aperitivo w niektórych barach niebezpiecznie zbliżało się formułą do bufetu “all you can eat”, w którym w cenie drinka można było się solidnie (choć niekoniecznie dobrze) najeść.
My drugiego wieczoru postawiliśmy na aperitivo piwne, przy szklance legendy wśród lokalnych piw kraftowych: Tipopilsa. To on w 1996 wyznaczył początek piwnej rewolucji we Włoszech, tworząc przy okazji nowy gatunek piwa, znany dziś jako Italian Pils (choć sam browar woli klasyfikować swoje piwo jako “timeless pils”).
Cóż, może i Włochy nie kojarzą się z piwem, ale i takie perełki się tu kryją; i poza targami można znaleźć niespodzianki.
I znów pod ziemię, do metra - tym razem linia M3, znana jako “linia żółta”, wybudowana na MŚ w piłce nożnej w 1990. Jeśli ktoś lubi postmodernizm, serdecznie polecamy wystrój peronów i korytarzy stacyjnych na tej linii!
Zupełnym przypadkiem Tomek wpasował się tu idealnie - intensywna żółć i blada zieleń to tu dominujące kolory otoczenia, doprawione szczyptą czerwieni, której akurat zabrakło w zestawie.
Kolejny dzień, kolejna porcja zabytków - tu budowle sprzed kilku wieków czające się za oknem nie dziwią nikogo, szybko można się przyzwyczaić.
Nie dziwi też brak zmian w naszej diecie śniadaniowej - menu było stałe, zmieniało się jedynie nadzienie rogalika i wielkość kawy.
To popołudnie zakończyliśmy w wyjątkowym miejscu - odwiedziliśmy Bar Basso.
Niestety byliśmy za wcześnie, żeby załapać się na rozświetlony neon, który co wieczór rozświetla okolicę ciepłą czerwienią - ale zdążyliśmy w sam raz na (wczesne) aperitivo, ostatnie już na tym wyjeździe.
Bar Basso znany jest z tego, że tuż po wojnie, jako pierwsze takie miejsce w Mediolanie, otworzył się z tradycją aperitivo na ”zwykłych ludzi” i uczynił z niej bardziej egalitarną formę spędzania czasu (do tej pory zwyczaj ten związany był raczej z ekskluzywnymi hotelami) - od 1947 roku nieprzerwanie działając w tym samym miejscu, w oddaleniu od turystycznego centrum, wciąż w dużej mierze obsługując mieszkańców pobliskiej dzielnicy.
Mała rewolucja wydarzyła się tu już dwie dekady później, w 1967 roku, gdy za barem stanął Mirko Stochetto. Ten pochodzący z Wenecji barman, nauczony fachu w tamtejszym Harry’s Bar, postawił sobie za cel uczynić z tego miejsca prawdziwy “cocktail bar” w amerykańskim stylu - ponownie zaskarbiając sobie tym tytuł “pierwszego takiego” miejsca w Mediolanie. O ile do tej pory serwowano tu raczej wino, wermuty i bittery, tak Mirko wraz z ekipą postawili na szeroką kartę koktajli (serwowanych w wyjątkowym, sprowadzanym z Wenecji szkle), zdolnych zaspokoić każde podniebienie. Cóż, misja zdecydowanie się udała - od prawie 60 lat bar pozostaje w rękach rodziny Stochetti i wciąż ma się świetnie.
Dziś koktajli w karcie może być i pięćset, ale jeden z nich jest szczególnie ważny - będąc tutaj, nie można pominąć negroni sbagliato, “pomylonego” negroni, które powstało właśnie tutaj.
Legenda głosi, że to Mirko Stochetti przypadkiem “wynalazł” ten drink, chwytając z rozpędu za butelkę prosecco (zamiast ginu) podczas przyrządzania włoskiego klasyka - inną wersję przedstawia jednak jego syn, Maurizio, twierdząc, że koktajl ten, choć pomylony z nazwy, to jednak został wymyślony celowo, jako lżejsza, mniej alkoholowa alternatywa dla negroni.
Tak czy tak, spróbować warto - a naszym zdaniem gwieździe karty Bar Basso nie można odmówić nie tylko dobrego smaku, ale i odpowiedniej prezencji; do dziś negroni sbagliato serwuje się tutaj w spektakularnych, wysokich kielichach, z dużą ilością ręcznie rzeźbionych kostek lodu.
Koniec: jeszcze tylko podróż na lotnisko (męcząca), lot do domu (opóźniony) i powrót do rzeczywistości (nie taki znowu bolesny).
I to by było na tyle - choć w Mediolanie spędziliśmy niecałe trzy doby, to całe najbliższe kilka miesięcy będzie kręcić się wokół próbników i sampli zamówionych na targach… a już w lutym powtórka, kolejna edycja Milano Unica, już poświęcona wiosenno-letniej kolekcji 2026.
Do zobaczenia!