Poszetka Worldwide
Hey there! We noticed that you want to access the Polish version of our store. Note that worldwide shipping is unavailable on the Polish version of the website. For purchases from abroad, you can only do it through the English website, which offers the following benefits.
- Free shippingacross the EU for orders over 80€, and to the UK, Switzerland, and Norway for orders over 120€.
- 30 days to return the productwithout providing a reason.
- Worldwide delivery.
Grubość ma znaczenie: OCBD
Byłem absolutnie pewien, że poruszałem już podobny, koszulowo-oxfordowy temat na łamach Everyday Classic, a jednak! Nie pozostaje mi nic innego jak nadrobić te zaległości, więc zapraszam i ostrzegam - będzie długo.
Gdy jeszcze przed oficjalną premierą miałem okazję zobaczyć (i dotknąć!) nowe koszule z oxfordu, przyszły mi do głowy dwie refleksje:
● to, co wisiało na wieszaku, wyglądało jak rzeczy z mojej własnej szafy (5 na 6 pozycji się zgadzało!) - i to jest ogromny komplement!
● poczucie, że ktoś w Polsce nareszcie zrobił to dobrze - jeszcze większy komplement!
Cóż, nie szkodzi, mój błąd. Wyszło na dobre - postarałem się skompensować dwie idee w jeden tekst, pewnie nieco bardziej inkluzywny i łatwiejszy do przyswojenia niż 2 osobne. Gdybym jednak miał nie zadowolić ani tych, którzy oczekują tylko niezbędnej wiedzy, ani tych, którzy woleliby przeczytać coś o wyższym poziomie skomplikowania, spokojnie - dajcie po prostu znać, nadrobię innym razem!
Tymczasem zacznijmy od początku. Na przykład od krótkiego, suchego wstępu, po którym już wszystko będzie ciekawsze.
Nazwa jest niezwykle techniczna, ale nie możemy dać się temu zmylić, bo niesie ona ze sobą ogromny bagaż kulturowy. Mieści się w niej nie tylko specyfikacja gotowej koszuli, ale i styl, klimat, skojarzenia. Nie da się tego porównać np. z “koszulą z popeliny z kołnierzem włoskim”, bo słysząc zbitkę “OCBD”, wyobrażamy sobie dużo więcej niż tylko wizję ubrania wiszącego na wieszaku w sklepie. Ktokolwiek, kto wie cokolwiek o modzie męskiej, spotkał się z powszechnym zastosowaniem tego skrótu i domyśla się - choćby podświadomie - jakie zjawisko (bo to już więcej, niż tylko ubranie!) opisuje.
Oszczędzę Wam tutaj przydługich historii o tym, jak to rzekomo tkanina została wymyślona w XIX wieku w Szkocji i nazwana na cześć prestiżowego uniwersytetu (bez żadnego wyraźnego powodu), a typ kołnierzyka został spopularyzowany przez graczy polo, którym przeszkadzały luźno powiewające wyłogi - jeśli chcecie poczytać o tym więcej, spokojnie znajdziecie mnóstwo artykułów w internecie, których nie ma sensu powielać. Chyba każdy szanujący się bloger w fazie szczytu popularności pisania o “klasycznej męskiej elegancji” popełnił takowy. Po polsku, po angielsku, do wyboru, do koloru. Przejdźmy zatem dalej!
Ta część historii, która serio nas powinna zainteresować, zaczyna się po II wojnie światowej, oczywiście w Stanach Zjednoczonych, które akurat wtedy ostatecznie potwierdziły swoją dominującą pozycję na arenie międzynarodowej, przez co stały się na długo największą potęgą nie tylko militarną i przemysłową, ale i (pop)kulturową. Szczególnie ważne dla ubrań, o których dzisiaj rozmawiamy, jest to, że dopiero wtedy (z pomocą filmów i muzyki) na dobre rozpoczęła się era mieszania stylów ubioru pomiędzy warstwami społecznymi. Ci bogatsi i wyedukowani zaczynali powoli nosić “robotniczy” denim, a przedstawicieli niższych, gorzej wykształconych klas mogli zainspirować się stylem zarezerwowanym do tej pory dla WASPów z Nowej Anglii.
Słynny styl Ivy League, nazywany często preppy, to w dużej mierze zasługa BB - studenci (a także ich dziadkowie, ojcowie...) po prostu ubierali się w tych samych miejscach, kupowali tzw. full look z oferty, kierowany do ich grupy społecznej i wyglądali spójnie. Wspominam o tym, bo warto podkreślić, że to nie żadna magia ani wyjątkowe poczucie smaku ubierających się tak ludzi, a po prostu styl kreowany przez kilka marek.
Mimo wszystko, sprawa nie jest tak oczywista - to niby rzecz powszechnie lubiana i popularna, ale... ostatnio zaskakująca trudna w zakupie. Dobrym zakupie.
Zdaje się, że po kilku latach społeczność związana z niszą “klasycznej męskiej elegancji” (lub “#menswear” w anglojęzycznej rzeczywistości Instagrama) wyczuła, o co chodzi i zabrała się za poprawianie szczegółów. Zaczęło się od dopieszczania kołnierzyków - aż po interpretacje w stylu “long button down”, które nieraz do karykaturalnego poziomu wydłużały wyłogi i mieszały proporcje w pogoni za rzekomo idealnym rollem - i w sumie to na tym na dłuższy czas sprawa się zatrzymała.
Inne detale spadły na dalszy plan, ale najgorsze jest to, że zapomniano przy tym też o tkaninie. Paradoksalnie, to wielkie sieciówki zwykle lepiej robiły część “OC”, a małe, prowadzone przez pasjonatów firmy, “BD”. Mówiąc językiem internetowych memów, “razem mogli mieć wszystko”... no, poza małymi smaczkami, osadzonymi mocno w historii, ale nieutrwalonymi w nazwie, które wszyscy solidarnie olali. O tym zaraz, najpierw o bawełnie.
Problemem jest to, że u wyspecjalizowanych producentów tkanin koszulowych, z których usług korzystały sklepy zajmujące się szyciem na miarę i sprzedażą raczej drogich (w porównaniu do fast fashion) rzeczy, nie było takich prostych tkanin - zamiast tylko same rzeczy wyższej jakości, z przędzy cieniutkiej, wysublimowanej. Dostęp do prawie wzorcowego oxfordu miały za to w tym czasie wielkie firmy, bo to było coś względnie prostego i taniego w wykonaniu.
Zazwyczaj okazywało się, że na zdjęciach - poza wintydżowymi wyjątkami, znajdowanymi w lumpeksach, nieraz w fabrycznym stanie z metkami - nie gościły nawet mityczne amerykańskie oryginały. Brooks Brothers zaczęło przecież zamykać swoje amerykańskie fabryki, przy okazji rezygnując z niektórych detali obecnych w ich koszulach przez dziesiątki lat (np. kształtu i wykończenia kołnierzyka). Tego już nie było! Byli za to mistrzowie kopiowania, ulepszania i wtórnej autentyczności - Japończycy. To oni, nie pierwszy zresztą raz, uratowali nas.
Należy wiedzieć, że poza samochodami czy elektroniką, w których zdążyli się wyspecjalizować w XX wieku - najpierw wzorując się mocno na amerykańskich i europejskich produktach, a potem z łatwością je przeganiając - stali się oni ekspertami w przeszczepianiu na swój grunt fragmentów obcego stylu i kultury, a potem zachowywania ich w formie najbliższej wyobrażeniu czystego ideału. Tak się stało m.in. z amerykańską modą - najlepszy denim selvedge, na oryginalnych, starych krosnach, powstaje teraz po przeciwnej stronie Pacyfiku, bo podczas, gdy w USA zamykało się fabryki, pozbywało się sprzętu, cięło koszty i wyprowadzało produkcję do Meksyku czy Chin, to w Japonii skupowało się oryginalne maszyny, odtwarzało zapomniane procesy technologiczne i doskonaliło je. Po workwearze spotkało to też styl Ivy League, który zyskał tam tysiące swoich wyznawców, dążących do zachowania ducha najlepszej ery i poszukujących alternatywy do oryginalnych, wiekowych już rzeczy, które zużywały się i potrzebowały godnych następców. Okazało się, że koszule OCBD w pewnym momencie też zaczęli robić najlepiej.
Mamy to. Czy to już spełnienie marzeń? Albo chociaż krok milowy?
Chyba tak.
- 3 żelazne klasyki: biała, błękitna i błękitno-biała (prążek), koszule z cięższego American Oxfordu, co do których nie powinniście mieć jakichkolwiek wątpliwość, do czego je ubrać, bo pasują praktycznie do wszystkiego,
- niezastąpiony różowy prążek, czyli koszula, która wbrew pozorom pasuje każdemu (sprawdziłem), a z szarym garniturem lub marynarką wygląda n a j l e p i e j,
- zaskakujący prążek turkusowy, czyli ciekawsza wersja błękitu, podobnie uniwersalna, ale nieco bardziej zabawna, na luzie,
- jedyna pozycja, której nie mam w swojej szafie: żółta koszula OCBD, rzecz fenomenalna, o ile nie jesteś bladym blondynem lub rudzielcem (za to polecana każdemu, kto ma ciemną oprawę oczu i ciemne włosy, wtedy pasuje rewelacyjnie!).
Aha, co ważne, każdy model ma te same, dopieszczone detale, łącznie z kształtem kołnierzyka i obowiązkową kieszenią na piersi. Z żelaznego zestawu pominięto jedynie kontrafałdę na plecach, ale cóż, nie będę się sprzeczał - wiem, że większość z Was dla siebie wybrałaby zaszewki, na które się zdecydowano. Poczekamy, zobaczymy, na bardziej workowaty krój może jeszcze przyjdzie czas. Na razie jest więcej niż dobrze. ;)
Na zakończenie wtrącę jeszcze, że rzadko zdarza mi się popełnić aż tak subiektywny artykuł, wywód, w którym nie ukrywam swojej osobistej relacji z danym elementem garderoby i emocji z nim związanych. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy dla większości czytelników ta otwartość to miły dodatek, czy wręcz przeciwnie - ale cóż, skoro już tak wyszło, to potraktujcie to jako szczególną rekomendację! Po prostu temat i sam produkt (tym bardziej, że czuję, że mogłem w niego bezpośrednio ingerować po drodze) są dla mnie na tyle ważne, że nie było opcji zrobić tego całkowicie na chłodno.
Żegnam się z Wami z dumą, pozdrawiam i oficjalnie gratuluję Poszetce takiego zestawu koszul OCBD w kolekcji!