Poszetka Worldwide
Hey there! We noticed that you want to access the Polish version of our store. Note that worldwide shipping is unavailable on the Polish version of the website. For purchases from abroad, you can only do it through the English website, which offers the following benefits.
- Free shippingacross the EU for orders over 80€, and to the UK, Switzerland, and Norway for orders over 120€.
- 30 days to return the productwithout providing a reason.
- Worldwide delivery.
Miękki jak… camel
2022-11-06
Czyli wielbłąd - a nawet, skoro mówimy o tkaninie, to nie wielbłąd, tylko wielbłądzia wełna. Choć właściwie to nie wełna, tylko włosie… dobra, już dobra.
Miałem zacząć normalnie, a już się gubię w tłumaczeniach. Na swoją obronę powiem, że to nie ja jestem sprawcą językowego zamieszania - wychodzi na to, że język polski średnio sobie radzi z rozróżnianiem wełny od nie-wełny. Choć termin ten zarezerwowany jest dla owiec i jagniąt, to jakoś przyjęło się tak, że to, co w klasyfikacji międzynarodowej uchodzi jednoznacznie za sierść, też się u nas potocznie wełną nazywa: kaszmir, lama, alpaka, angora i wielbłąd-camel właśnie. Błąd zakorzeniony w języku i powszechnej świadomości.
Miałem zacząć normalnie, a już się gubię w tłumaczeniach. Na swoją obronę powiem, że to nie ja jestem sprawcą językowego zamieszania - wychodzi na to, że język polski średnio sobie radzi z rozróżnianiem wełny od nie-wełny. Choć termin ten zarezerwowany jest dla owiec i jagniąt, to jakoś przyjęło się tak, że to, co w klasyfikacji międzynarodowej uchodzi jednoznacznie za sierść, też się u nas potocznie wełną nazywa: kaszmir, lama, alpaka, angora i wielbłąd-camel właśnie. Błąd zakorzeniony w języku i powszechnej świadomości.
Błąd błędem, ale jak to tak? “Marynarka z sierści wielbłąda” nie brzmi tak dobrze jak “camelhair jacket” (czy nawet koślawe “marynarka z camela”), podobnie jak “buty z końskiego zadu” wypadają blado przy “butach z cordovanu”. Poza tym, nie wiem jak Wy, ale ja mówiąc “camel” mam zawsze w głowie skojarzenie z jednym z najbardziej kultowych filmów polskiej transformacji. Tam co prawda chodziło o fajki (“...ale jak pan major woli, to Franz ma Camele”), ale co kulturowe skojarzenie, to kulturowe skojarzenie. Niech już nawet będzie bardzo hermetyczne. Dalej.
Zdjęcia: Vlad Baranov
Ten
początkowy chaos pozwolę sobie zrzucić na karb tego, że próbuję przelać
na papier kilka myśli naraz. Za ten wpis w końcu zabieram się już dobry
rok, a na poziomie koncepcyjnym to będą nawet dwa lata - bo marynarka
ze zdjęć to nie jedyna rzecz z camela w mojej szafie.
Oprócz
niej, mam jeszcze w swojej kolekcji granatową dwurzędówkę z sierści
wielbłąda (mówiłem, jak to brzmi?) - z resztą też uszytą przez Poszetkę,
lecz MTM - od której wszystko się zaczęło. Ten jednorazowy eksperyment
sprawił, że zakochałem się camelu i przekonał mnie do tego, żeby
spróbować po raz drugi, a chciałbym też wierzyć, że tym samym przetarł
szlaki dla kolekcyjnej marynarki “baby camel” [insert meme: Wałęsa “i
wtedy ja mu mówię…”].
Pomysł
tekstu wyszedł nie od gotowej marynarki, a od tkaniny samej w sobie. Na
bazie doświadczenia, lubię określać camel jako lepszy kaszmir.
Dlaczego? A dlatego, że jest podobnie miękki, puszysty i delikatny w
dotyku, a jednocześnie bardziej odporny na zużycie. Co ciekawe, o jego
wytrzymałości wiedziano już w czasach biblijnych, a ponoć i w Ewangelii
św. Mateusza wspominano o tym, że świetnie nadawał się na namioty, koce i
peleryny - choć należy wspomnieć, że te bardziej “surowe” rzeczy robi
się dziś z twardego włosia, a te bardziej “szlachetne”, jak marynarki i
płaszcze, z miękkiego podściółka.
A, gdyby ktoś z Was się zastanawiał, to dodam jeszcze, że to interesujące nas włókno pozyskuje się czesząc baktriany (to te dwugarbne wielbłądy, żyjące w Azji, od Turcji po Mongolię), a nie dromadery (to te jednogarbne wielbłądy, które znacie z pustynnych obrazków Afryki i bliskiego wschodu). Ponoć jest to powiązane z delikatnością i odpowiednimi właściwościami termoizolacyjnymi - coś jak odpowiedni dobór ras owiec na wełnę. Technikalia załatwione, dalej proszę!
Niestety, camel ma też swoje minusy - największym z nich jest dostępność i cena. Roczna produkcja jest niewielka (ciężko tu o dokładne dane, ale mówi się o kilkusetkrotnie mniejszej niż owcza wełna), a czołowymi producentami są Chiny i Mongolia (i spora część produkcji zostaje na rynku lokalnym). To sprawia, że stosunkowo niewiele europejskich tkalni jest w stanie realnie zabezpieczyć odpowiednią dla siebie ilość surowca. Zwykle tkaniny z sierści wielbłąda można znaleźć w próbnikach specjalistów od kaszmiru i innych luksusowych włókien, takich jak Loro Piana, Joshua Ellis czy Piacenza.
Niestety, camel ma też swoje minusy - największym z nich jest dostępność i cena. Roczna produkcja jest niewielka (ciężko tu o dokładne dane, ale mówi się o kilkusetkrotnie mniejszej niż owcza wełna), a czołowymi producentami są Chiny i Mongolia (i spora część produkcji zostaje na rynku lokalnym). To sprawia, że stosunkowo niewiele europejskich tkalni jest w stanie realnie zabezpieczyć odpowiednią dla siebie ilość surowca. Zwykle tkaniny z sierści wielbłąda można znaleźć w próbnikach specjalistów od kaszmiru i innych luksusowych włókien, takich jak Loro Piana, Joshua Ellis czy Piacenza.
Pewną wadą może być też to, że rzadkość sprawia, że w praktyce camel występuje w bardzo ograniczonej gamie kolorów. Czasem da się spotkać głęboki granat, stosunkowo często klasyczną czerń, lecz domyślnym kolorem jest tzw. naturalny - wielbłądzi. Żeby nie było, jak dobrze poszukacie w internecie, to wśród rozmaitych vintage rzeczy znajdziecie choćby np. czerwone blezery uniwersyteckie z tej tkaniny, ale to bardziej wyjątki potwierdzające fakt, że współcześnie gama dostępnych odcieni ogranicza się do podstawowej trójki.
Szczerze mówiąc, dla mnie to nie problem - zwłaszcza, że ta tkanina w niebarwionej wersji wygląda świetnie, a kolor wielbłądzi jest na tyle popularny i uniwersalny, że przecież “podrabia się” go barwiąc wełnę czy syntetyki. Fenomenalnej faktury i miękkości za to podrobić się nie da, więc co oryginał, to oryginał - z resztą w historii współczesnego męskiego odbioru to przede wszystkim taka “czysta” forma spopularyzowała użycie tkaniny, której kariera na dobre rozpoczęła się dzięki słynnemu polo coat.
Szczerze mówiąc, dla mnie to nie problem - zwłaszcza, że ta tkanina w niebarwionej wersji wygląda świetnie, a kolor wielbłądzi jest na tyle popularny i uniwersalny, że przecież “podrabia się” go barwiąc wełnę czy syntetyki. Fenomenalnej faktury i miękkości za to podrobić się nie da, więc co oryginał, to oryginał - z resztą w historii współczesnego męskiego odbioru to przede wszystkim taka “czysta” forma spopularyzowała użycie tkaniny, której kariera na dobre rozpoczęła się dzięki słynnemu polo coat.
O płaszczach
więcej opowiem pewnie przy innej okazji, w tym momencie ograniczając się
jedynie do krótkiego rysu historycznego - bo chciałbym rzec, że o ile
sam sport wywodzi się oczywiście z Wielkiej Brytanii, to dla nas
kluczowa jest jego popularyzacja na wschodnim wybrzeżu USA w latach
20-tych i 30-tych XX wieku. Podobnie jak w przypadku wielu innych
rzeczy, to dzięki Brooks Brothers fason został utrwalony i stał się
dostępny dla mas (no, powiedzmy - bo wtedy wciąż można było mówić raczej
o elicie niż o egalitarnej masie). Od płaszcza się zaczęło, a już za
nim poszedł kolor i tkanina w ogóle, po cichu włączając do
amerykańskiego kanonu stylu Ivy League także wielbłądzi blezer.
Zatem,
żeby nie było, szycie marynarki z sierści wielbłąda to nie żaden
współczesny, rozpustny wymysł - to klasyka, sięgająca swoją historią stu
lat wstecz.
Historia
niesie za sobą oczywiście skojarzenia i powiązania, pomagając zrozumieć
to, z czym dziś taka marynarka będzie wyglądać naturalnie. Po pierwsze,
będzie to wspomniany styl uniwersytecki - świetnie pasuje do krawatów
typu regimental, do koszul OCBD, flanelowych spodni i loafersów, a w
nieco uwspółcześnionej, pomieszanej wersji także dżinsów i kowbojskich
koszul. Po drugie, styl, który można opisać jako casual chic - coś nie
do końca kanonicznie formalnego, lecz niewątpliwie eleganckiego, w co
wpisuje się delikatna i szlachetna tkanina.
O stylu Ivy League mówiłem już wiele razy, więc dziś wolałbym powiedzieć kilka słów o alternatywie, którą z resztą możecie zobaczyć na zdjęciach.
To gra faktur, proporcji i szczegółów - zamiast mocnych kolorów i wzorów, prostota i subtelne niuanse. Trzy kolory - biel, czerń i wielbłądzi - i zabawa konwencją. Spodnie nie są szare, a nieprzenikliwie czarne, spod warkoczowego swetra nie łypie kołnierzyk, a poszetka zawiązana pod szyją, nawet połączenie białych skarpetek z czarnymi loafersami wydaje się być dużo mniej preppy niż zazwyczaj. Na to wszystko narzucona jest camelowa marynarka, która wydaje się w tym zestawie czymś niezwykle eleganckim, prawie, że wieczorowym. Żeby nie było, zestaw nie był założony specjalnie do sesji - tak ubrany wybrałem się do Krakowa (2. urodziny tamtejszej Poszetki), chcąc wyglądać dobrze i w dzień, i wieczorową porą, popijając to i owo, krążąc po lokalach gastronomicznych, czując się na miejscu i w ciuszkowym towarzystwie, i wśród “normalnych ludzi” na mieście. Przy okazji, w ciągu dnia, strzeliliśmy zdjęcia (dzięki Vlad & Mateusz!), a potem już wydarzył się chrzest bojowy z prawdziwego zdarzenia, łącznie z biegiem w burzy i ulewie. Było wygodnie.
To gra faktur, proporcji i szczegółów - zamiast mocnych kolorów i wzorów, prostota i subtelne niuanse. Trzy kolory - biel, czerń i wielbłądzi - i zabawa konwencją. Spodnie nie są szare, a nieprzenikliwie czarne, spod warkoczowego swetra nie łypie kołnierzyk, a poszetka zawiązana pod szyją, nawet połączenie białych skarpetek z czarnymi loafersami wydaje się być dużo mniej preppy niż zazwyczaj. Na to wszystko narzucona jest camelowa marynarka, która wydaje się w tym zestawie czymś niezwykle eleganckim, prawie, że wieczorowym. Żeby nie było, zestaw nie był założony specjalnie do sesji - tak ubrany wybrałem się do Krakowa (2. urodziny tamtejszej Poszetki), chcąc wyglądać dobrze i w dzień, i wieczorową porą, popijając to i owo, krążąc po lokalach gastronomicznych, czując się na miejscu i w ciuszkowym towarzystwie, i wśród “normalnych ludzi” na mieście. Przy okazji, w ciągu dnia, strzeliliśmy zdjęcia (dzięki Vlad & Mateusz!), a potem już wydarzył się chrzest bojowy z prawdziwego zdarzenia, łącznie z biegiem w burzy i ulewie. Było wygodnie.
Wracając - gdybyście chcieli spróbować czegoś podobnego, w konwencję fajnie wpisałby się też biały lub czarny golf (bądź dzianinowe polo z długim rękawem), grafitowe spodnie (ew. szare w monochromatyczną kratę lub pepitę) i czarne dżinsy. W wersji nieco bardziej #menswear - biała koszula i czarny krawat z grenadyny (lub knit). Sugerowałbym za to trzymanie się z dala od wprowadzania mocnych akcentów kolorystycznych spoza tej palety - jeśli masz na to ochotę, dużo bezpieczniej będzie zbliżyć się do uniwersyteckiej klasyki i standardowego nasycenia barw.
Swoją drogą, moja marynarka ze zdjęć to MTM - zleciłem uszycie jej z tej samej tkaniny, co kolekcyjna marynarka “baby camel”, ale oprócz zmiany wymiarów postanowiłem pobawić się też kilkoma szczegółami. Dla czystej linii poszedłem w kieszenie cięte, nie nakładane (uwielbiam te drugie, ale czas na drobne eksperymenty), na froncie znajdziecie tzw. 2 i pół guzika (na rękawie już tylko jeden), a same klapy mają obniżona kozerkę i… nieco zbyt dużą szerokość, z perspektywy czasu patrząc. Taka tam zabawa szczegółami nieco zbyt zwariowanego pasjonata - na szczęście Wy nie musicie się tak zastanawiać, bo dostępna z wieszaka wersja jest nawet bardziej uniwersalna i mogę z ręką na sercu Wam ją polecić.
Wiem,
że się powtórzę, bo mówiłem to już więcej niż raz na tym blogu, ale ta
marynarka - w mojej, i w kolekcyjnej wersji - zdecydowanie zasługuje na
miano prawdziwego blezera. Nie dość, że postawiłbym ją w ścisłej
czołówce najbardziej uniwersalnych rzeczy, które można mieć w swojej
szafie, to jeszcze do tego ma tę unikalną dla blezerów właściwość, że
pasuje do wielu konwencji, począwszy od najbardziej casualowych (sprane
dżinsy), po najbardziej eleganckie (ciemne spodnie w kant i krawat),
odnajdując się w każdej z nich.
A
wiecie, co w tej marynarce jest najlepsze? To, że ma w sobie coś, czego
typowy blezer nie ma - cudowną miękkość. Właśnie za to, za ten komfort
ciepłego kocyka, ją uwielbiam - i nie zamieniłbym jej na nic innego,
szczególnie w obliczu chłodnej polskiej zimy, która już nadchodzi
wielkimi krokami!
Pokaż więcej wpisów z
Listopad 2022