2021-12-02
Granatowy blezer, a może marynarka klubowa?
Ach te granatowe marynarki, temat-rzeka, tyle już o nich napisano… I słusznie. Choć sam do niedawna byłem nieco obrażony na ten element garderoby (okej, “zdystansowany”), zacząłem na nowo go poznawać, doceniać, dostrzegać zalety i uniwersalność. Ba, przekonuję się nawet do eksperymentów z formami, co do których wcześniej byłem sceptyczny - i odkrywam, że wciąż zostało wiele do wyjaśnienia i przekazania. Jest o czym pisać!
Autor: Mateusz Tryjanowski


To mógłby być naprawdę długi tekst. Pewnie i cała książka, gdyby się rozpisać i próbować wyczerpać temat. Tym razem jednak trochę odpuszczę i postaram nie męczyć się Was zawiłymi historiami - choć nie obiecuję, że obędzie się całkiem bez nich, bo zebranie tego tematu w pigułkę to nie jest prosta sprawa.
Uznałem, że będzie łatwiej, jeśli zdradzę Wam na początku luźne przemyślenia, które pokierowały mnie do napisania tego artykułu. W końcu to od nich się zaczęło, a nie od potrzeby przedstawienia historii blezera vel marynarki klubowej - choć o kwestii nazewnictwa też będzie, spokojnie. U mnie wszystko musi być przecież osadzone w jakimś kontekście!
Pierwsza myśl: nie wiem, jak Wy, ale ja po tych kilku latach, spędzonych w świecie ładnych ubrań (trochę jako pracownik, trochę jako znajomy, trochę jako pasjonat), zmieniłem kurs i zacząłem na powrót cieszyć się pozornie nudnymi rzeczami. Cieszyć się - nie, że po prostu lubić, a czerpać radość z tego, że są, jakie są, po prostu zwykłe. Czarny golf, szary garnitur, granatowa marynarka… Bez wodotrysków. Widzę, że takie rzeczy mogą mi (i innym) podobać się w bardziej subtelny sposób, broniąc się jakością i widocznymi z bliska, pięknymi detalami, nawet tak subtelnymi jak faktura tkaniny (a nie podwójne przeszycia czy efektowne wszycia rękawa). Nie potrzebują krzykliwych, dominujących akcentów, które będą się rzucać w oczy z daleka. Nie są nachalne, nie zwracają uwagi w sposób bezpośredni, ale mogą być kropką nad i w całym zestawie i go, kolokwialnie mówiąc, zrobić.


Druga myśl: fascynujące jest też to, że ostatecznie najbardziej uniwersalne okazują się rzeczy, które są albo:
a) tak proste i klasyczne, że dosłownie pasują do wszystkiego,
b) tak dziwne i nietypowe, że nie pasują do niczego (= założysz je kiedy tylko chcesz, jeśli tylko je lubisz i czujesz się w nich pewnie).
A te rzeczy, które lądują pomiędzy krańcami spektrum, w końcu przepadają, nudzą się i zostają zapomniane - zbyt nudne na bycie czyimś signature piece, zbyt krzykliwe na bycie wołem roboczym.
Zapamiętajcie to, bo jeszcze nam się przyda!
Ale na razie bez definicji się nie obejdziemy.
Musimy sobie wyjaśnić tytuł, bo sprawa jest tylko pozornie prosta. Dziś pod pojęciami “blezer” i “marynarka klubowa” powszechnie rozumiemy mniej więcej to samo - gładką, granatową, całoroczną marynarkę, jedno- lub dwurzędową, z metalowymi guzikami, na których czasem są wybite jakieś insygnia. Ewentualnie, wśród bardziej wtajemniczonych, występuje jeszcze świadomość, że marynarki w kolorowe pasy i/lub z wyszytym herbem (zazwyczaj uczelni lub organizacji) na piersi też zwie się zazwyczaj blezerem. Niektórzy jeszcze uparcie poszukują różnic i cech charakterystycznych tylko dla marynarki klubowej, która to rzekomo miałaby być odrębną, węższą kategorią. Kto ma rację?
Wydawać by się mogło, że odpowiedź znajdziemy w odmętach historii - gdzieś w okolicach połowy XIX wieku, gdy rodziła współczesna forma mody męskiej. Być może było dwóch protoplastów, jakiś oryginalny blezer i jakaś oryginalna marynarka klubowa, a dopiero potem się wszystko wymieszało? Dowiemy się, jak było naprawdę? Hmmm… i tak, i nie.
To znaczy, rzeczywiście, przodków było dwóch. Mundur i mundurek. Rzecz, o której dzisiaj rozmawiamy, rzeczywiście wywodzi się od obu i łączy w sobie ich cechy, ale… sprawy są mocno pogmatwane, choćby z tym nazewnictwem. Ja spróbuję wyjaśnić, wy spróbujcie zrozumieć.
Mocno upraszczając, różnice historyczne i podział kategorii możemy sprowadzić do kwestii zapięcia. Z jednej strony mamy granatowe, dwurzędowe (w konfiguracji 8x4) mundury Royal Navy, brytyjskiej marynarki wojennej. W pewnym momencie (bo nie od zawsze!), wraz ze standaryzacją, pojawiły się w nich metalowe guziki (z herbem), ale pozostało dużo detali, które zdecydowanie nie były cywilne, jak np. pagony. Z drugiej strony mamy niekoniecznie-granatowe, ale jednorzędowe i całkowicie cywilne marynarki klub…, przepraszam, “wyrażające przynależność do organizacji”*. Na przykład, żeby nie szukać daleko, takie noszone przez studentów-wioślarzy z topowych brytyjskich uczelni. Ich barwy, insygnia (często wyszywane na piersi) i… metalowe guziki z symbolami pozwalały zidentyfikować, kogo i co reprezentuje właściciel.

Cech wspólnych nie było wiele - te sprowadzały się przede wszystkim do tego, że były to ubrania wyrażające przynależność właściciela (mniej lub bardziej dobrowolną), z metalowymi guzikami, które tę przynależność dodatkowo mogły podkreślać (za pomocą symboli). Jak widać, tyle wystarczyło, żeby na przestrzeni zaczęły się mieszać ze sobą, a oryginalne cechy zacierały się.
Ah, zapytacie się jeszcze, co jest czym? Który to ten oryginalny blezer, a jak nazywała się ta druga rzecz? Cóż, niestety, muszę Wam zepsuć zabawę - precyzyjnej odpowiedzi nie ma.
Cały problem (i ciekawostka) tkwi w tym, że nawet legendy na temat pochodzenia samego słowa blezer są dwie. Jedna mówi, że wywodzi od od koloru marynarek wioślarzy z St. John's College w Cambridge, które były wściekle czerwone (blazing red), a później jakoby miała zostać użyta w kontekście innych, wykorzystywanych w sportach (nie tylko na regatach, ale także w krykiecie, polo itp.) marynarek, niezależnie od ich koloru. Druga z kolei twierdzi, że nazwy użyczył okręt wojskowy HMS Blazer, którego załoga (jeszcze przed wielką standaryzacją w Royal Navy) została z inicjatywy kapitana odziana w eleganckie, granatowe marynarki na okoliczność wizytacji królowej Wiktorii. W przypadku pierwszej hipotezy mówimy o 1825, w przypadku drugiej o 1837 - ale żadna nie jest w 100% pewna.


Zamiast wybierać, która historia jest bardziej poprawna, łatwiej będzie po prostu odrzucić lub przyjąć obie, zakładając, że każda ma w sobie cząstkę prawdy. Z resztą mniej lub bardziej świadomie robimy to na co dzień, używając tego samego określenia blezer dla pełnego spektrum rzeczy - i choć mało prawdopodobnym jest, aby pod tą samą nazwą rozwijały się pierwotnie oba odrębne koncepty, dziś równie dobrze możemy uznać, że tak było. Nie wiem, na ile rozjaśnia to obraz, a na ile go komplikuje, ale takie są fakty!
*W tym miejscu jeszcze wyjaśnię adnotację z gwiazdką powyżej - tak, aż korciło, żeby napisać tam “marynarka klubowa”. Technicznie rzecz biorąc, to właśnie byłoby poprawne użycie tego terminu! Nie zrobiłem tego z dwóch powodów - po pierwsze, ze względu na to, że właściwie nie występuje on w języku angielskim, a po drugie, ze względu na to, jak bardzo zmieniło się jego znaczenie w języku polskim. Właściwie to żadna marynarka, która nie posiada wyróżniających symboli i nie reprezentuje organizacji/klubu/innej idei, nie powinna być nazywana klubową, ale przyjęło się już, że to synonim blezera, przez
niektórych postrzegany nawet jako lepsza, polska alternatywa dla zapożyczenia. Niby błąd, ale jestem przekonany, że musimy się z nim pogodzić - język ewoluuje, a ostatecznie zdanie większości wygrywa.
Na potrzeby artykułu będę już używał tego słowa we współczesnym kontekście, wymiennie.
A teraz, jak już porozmawialiśmy o różnicy - czy raczej obecnej równości - pomiędzy blezerem i marynarką klubową, możemy na moment wrócić do historii, przyjmując już, że istnieją dwa oryginały.

I tak, jeszcze w XIX wieku ewolucja szybko nabrała tempa, a uczelnie (i elitarne szkoły) w krajach anglosaskich zaczęły
wprowadzać, jako element obowiązkowego stroju, marynarki (czasem jedno-, czasem dwurzędowe), które były już właściwie pełną hybrydą obu pierwotnych wzorców - ciemne, granatowe, dość formalne, ale z lamówkami i godłem szkoły na nakładanej kieszeni piersiowej oraz na guzikach. Potem jeszcze mocniej namieszał tzw. yachting blazer, czyli typ marynarki, popularnej wśród bogatych ludzi z klubów jachtowych, będący właściwie jednorzędową, ucywilizowaną wersją ciemnego, jednolitego munduru Royal Navy, noszoną zazwyczaj z białymi spodniami, jak w wojsku. Dalej powstawały jeszcze mniej
kanoniczne wersje, które posiadały coraz mniej unikalnych cech i bardziej mieszały detale. Cecha wspólna - wciąż miały służyć wyrażaniu przynależności za pomocą barw/naszywek i guzików. Ostatni bastion pełnej poprawności.
Dziś jednak doszło już do tego, że blezerem bywa nazywana właściwie każda marynarka, która po prostu ma metalowe guziki - nawet gładkie. Duże uproszczenie, ale jeśli o tym chwilę pomyśleć, wcale nie takie złe!
Powiem więcej: ja w kilku artykułach tutaj, na łamach Everyday Classic, zaszedłem jeszcze dalej, proponując nieformalne użycie tego terminu w odniesieniu do każdej marynarki, której podstawowym celem jest niejako bycie najbardziej uniwersalną marynarką w szafie. Oczywiście, zgodzę się z tym, że to już raczej przesada, ale widzicie, w jakim kierunku zmierzam, prawda?
Moim zdaniem clou istnienia blezera jest właśnie bycie taką marynarką do zadań specjalnych. Do wszystkiego i do niczego. Ma być albo tak prosty (ciemny granat), albo tak dziwny (kolorowe, kontrastowe pasy), żeby pasował do praktycznie każdych spodni, w każdej sytuacji. Raz do odprasowanej, ciemnej flaneli, innym razem do spranych, znoszonych dżinsów. Czyli - wracając do mojej drugiej myśli z początku artykułu - blezer to może być i opcja a), i opcja b), ale ostatecznie efekt będzie taki sam.

A w sumie… może też być a) i b) naraz. I wtedy jeszcze łapie się pod kryterium prostej rzeczy, która cieszy, bo nie jest przekombinowana, ale jest ciekawa poprzez detale. Bingo, komplet!
Myślę o tym w ten sposób: z jednej strony granatowa marynarka to czysty klasyk, bo wiecie, zestawy koordynowane, te sprawy, a z drugiej strony, metalowe guziki to na tyle mocny, wyróżniający się akcent, że w pewnym (pozytywnym!) sensie odcinają się na tyle, że mogą pasować na zasadzie kontrastu, także formalnego. Takie ubranie, dobrze zrobione, jest kompletne i pełne - praktycznie nie ma w nim co zmieniać na lepsze.
Tak na marginesie przyznam się Wam, że jeszcze do niedawna bałem się tych metalowych guzików, tak jak czerni. Na szczęście wyszedłem już z tego, bo nie ma powodu do strachu - pomogło mi w tym otwarcie się na rzeczy spoza (nieszczęsnej) bańki “klasycznej męskiej elegancji”, na streetwear i modę kobiecą. Widziałem niejednokrotnie naprawdę świetne zestawy, nie-klasyczne, ale oparte o blezer. Przekonałem się, że to nie musi być pretensjonalna i osadzona w świecie amerykańskich WASPów rzecz - wystarczyło oddzielić w głowie ubranie od jego pierwotnego, już zdezaktualizowanego kontekstu kulturowego. Wam też polecam poszukać inspiracji szerzej, pomaga!
I dlatego bardzo cieszę się, że w Poszetce pojawił się teraz właśnie taki blezer - dwurzędowy (choć słyszałem, że jednorzędowa wersja też jest już w drodze!), granatowy, ze złotymi guzikami. Zwykły i niezwykły zarazem. Możecie go zwać marynarką klubową, albo jeszcze czymś innym, jeśli wolicie - to nie ma znaczenia. To, mówiąc wprost, po prostu kawał świetnego ubrania!
Sam bym go chętnie nosił. Niby nie potrzebuję kolejnej granatowej marynarki, ale… sprawa jest do przemyślenia. Nie tylko dla mnie, dla Was też. Niech to wszystko, co napisałem, będzie najlepszą rekomendacją. Bo tak brzmi, prawda?
Zapraszamy Was również do przeczytania wpisu o koszulach OCBD, również brdzo powiązanego z tematem omawianego blezera. Możecie znaleźć go pod tym linkiem:
PS na zdjęciach przedstawiony jest model blezera z butonierką milanese, wersja, którą mamy w sprzedaży ma standardowe obszycie.

Pokaż więcej wpisów z
Grudzień 2021Strona głównaWiosna / latoJesień / ZimaLookbookiPoradnikiO nasKwestionariusze
Polecane